Reklama

Komin z wyczystką czy bez?

Przeglądając jakieś forum budowlane, trafiłem na taki rodzynek: Pani, budująca dom swoich marzeń, nie wiedziała, jak sobie poradzić z problemem wyczystki kominowej. Zgodnie z projektem drzwi rewizyjne owej wyczystki znaleźć by się musiały w… obudowie kominka.
Komin z wyczystką czy bez?

Przeglądając jakieś forum budowlane, trafiłem na taki rodzynek: Pani, budująca dom swoich marzeń, nie wiedziała, jak sobie poradzić z problemem wyczystki kominowej. Zgodnie z projektem drzwi rewizyjne owej wyczystki znaleźć by się musiały w… obudowie kominka. Wykonawca budujący ten kominek wybrnął z sytuacji, montując owe drzwi rewizyjne za ścianą. Byłoby pewnie po sprawie, gdyby nie fakt, że za ścianą była sypialnia, a w miejscu zamontowania wyczystki zaplanowano łoże małżeńskie. Gdy któryś z forumowiczów zaproponował przeniesienie wyczystki wyżej, nad łóżko, postanowiłem zająć się tematem, opisując go w PRO.

Gdzie znajduje się wyczystka w kominie?


Wyczystka to miejsce w kominie, gdzie zbiera się (opada) sadza i inne zanieczyszczenia powstałe w procesie spalania. Miejsce to powinno być wyposażone w drzwi rewizyjne, które umożliwiają usunięcie sadzy zgromadzonej tam podczas czyszczenia przewodu kominowego, lub opadającej samoistnie w wyniku odklejania się od ścian komina. Już sobie wyobrażam kominiarza tańczącego po poduszkach w trakcie opróżniania wyczystki umieszczonej nad łóżkiem. Jedyne wyjście to używać pościeli w kolorze czarnym. Tej sadzy może być sporo, nawet gdy palimy suchym, wysezonowanym drewnem. Spalanie drewna bez wytwarzania sadzy odbywa się w temperaturze od 600 do 900°C. Gazy muszą wówczas pokonać drogę dwu- czy nawet czterokrotnie dłuższą, niż umożliwia to konstrukcja wkładu kominkowego lub pieca wolno stojącego. Dobre warunki spalania drewna zapewniają paleniska, wkłady kominkowe czy inne urządzenia, które nie zaprzeczają fizycznym „skłonnościom” drewna w procesie spalania. Duża (wysoka) komora spalania, długa droga do komina, na której gazy nie spalone wstępnie mogą się dopalić. Takich warunków nie ma w prostej skrzynce z żelaza zwanej wkładem kominkowym. Konstruuje się je w taki sposób, by drewno paliło się w możliwie najniższej temperaturze. W takich warunkach nie dopalone związki, w tym sadza, dostają się do komina i tam osiadają lub ulatują do atmosfery.
Skłonność do palenia się na długiej drodze i w temperaturze powyżej 600°C wykorzystuje się z powodzeniem w pieco-kominkach i kominkach z urządzeniami pozwalającymi dopalić gazy wyprodukowane podczas wstępnego spalania. Są to wymienniki stalowe, krążki kumulacyjne i kanały spalinowe. Nic nowego dla zdunów – temat do zgłębienia i nauki dla budowlańców przypadkiem goszczących w branży ogniem i dymem „walczącej”. Sadza jest doskonałym paliwem. To najlepszy gatunkowo węgiel – prawie czysty chemicznie. Jak się pali węgiel, wiedzą prawie wszyscy. Jak się pali w kominie, wiedzą nieliczni. Temperatura spalania sadzy w kominie przekracza znacznie 1000°C. Słusznie nazywa się to pożarem sadzy, pożarem w kominie. Jest to nie lada próba dla systemu odprowadzania spalin lub dymu. Komin z najlepszych cegieł popęka. Z cegieł szamotowych wytrzyma więcej, ale popękają spoiny. Systemowa ceramika, mimo zapewnień producentów, pęka jeszcze szybciej. Przekroczenie granicy 600°C powoduje, że wszystko, co do tej pory używaliśmy, popęka. Popęka, bo nie było dotychczas tak wielkiej liczby zwolenników puszczania w komin olbrzymiej energii. Zwolennicy ci pojawili się w ilościach hurtowych z chwilą wynalezienia kasety i wkładu kominkowego. Niewinni sympatycy klimatu, jaki stwarza palące się drewno, i pomysłodawcy pozornie bezpieczniejszego sposobu budowania kominków, dotychczas otwartych, stworzyli nową wartość. Wartość na skalę światową, powszechną i (na szczęście!) pożądaną – kominek z wkładem.
Wracam do wyczystki. W kominkach otwartych wyczystki nie było. Przynajmniej w tych, które budowali moi przodkowie. I co? I stoją niektóre do dzisiaj, z przepastnymi kanałami dymowymi, których nikt do tej pory nie czyścił. To, co się odkleja od komina, ląduje w palenisku, często bez wiedzy właściciela kominka. Jeśli sięgnąć do historii, to pierwsze wyczystki pojawiły się wraz z pierwszymi piecami. Piece skomplikowane coraz bardziej, z systemami zakrętasów i zawijasów, dostawiane obok komina, zmusiły ówczesnych budowniczych do wynalezienia wyczystki. Kominek w swojej pierwotnej wersji pewnie nawet półki dymowej nie miał, był po prostu dziurą w dolnej części komina. Kominki odstawiono do lamusa, piec bardziej wydajny i oszczędny siłą rzeczy wyparł prymitywne palenisko otwarte. Wraz z piecem pojawił się problem czyszczenia komina, gdyż kominy o wielkim przekroju, niewymagające czyszczenia, można było zastąpić coraz węższymi kanałami dymowymi, które zaczęły się oklejać sadzą. Wyczystka stała się niezbędna, co zapewne na początku nie było wcale tak oczywiste. Kilka wyjazdów straży pożarnej jednak taką potrzebę ludziom uzmysłowiło (na początku były to nie wyjazdy, tylko wymarsze, a raczej wybiegi).
O wyczystce po prostu się zapomina, i wtedy staje się ona zagrożeniem. Podczas pożaru sadzy przewód kominowy nie tylko ulega zniszczeniu, ale może też być przyczyną przeniesienia pożaru na pozostałą część domu. Odbywa się to najłatwiejszą drogą – przez uszkodzenia, pęknięcia i… wyczystkę. Drzwi rewizyjne, nawet podwójne (z atestem!), najczęściej wykonane są z blachy (bo najtańsze!). Po kilkudziesięciu minutach palenia się sadzy w kominie, ten kawałek blachy (lub dwa) robi się czerwony od żaru, czyli ma temperaturę powyżej 800°C. To tylko kwestia czasu, kiedy łóżko, za którym jest wyczystka, zacznie się palić, bądź kiedy gustowna szafka, którą zasłonimy niezbyt eleganckie drzwi rewizyjne, zacznie się dymić, bądź kiedy rupiecie, zgromadzone w piwnicy, staną się zarzewiem pożaru. Zresztą, nie muszą się palić. Wystarczy, że zaczną się przypalać i dym połączony z ulatniającymi się toksynami z farb i lakierów dopadnie nas podczas snu. Odrobina wyobraźni wystarczy, by problem wziąć sobie naprawdę do serca.
Bez wyczystki czy z wyczystką, co lepsze? Odpowiadając na to pytanie, nie chciałbym namawiać do budowy kominów bez wyczystki. Chcę uświadomić odpowiedzialność, jaka towarzyszy posiadaniu takiego „urządzenia” w domu. Używając komina, nie można zapomnieć o wyczystce. Wiele jest przypadków pozostawiania sadzy w wyczystce po czyszczeniu komina. Zdarza się to również kominiarzom. Może więc nie traktujmy podłączeń bez wyczystki, ale zgodnie z pewnymi zasadami, jak czegoś gorszego. Jak coś, co trzeba napiętnować lub stosować tylko w przypadku całkowitej niemożności wykonania wyczystki. W realizacjach, gdzie komin zaczyna się od króćca przyłączeniowego wkładu kominkowego, nie musimy pamiętać o niebezpieczeństwie nagromadzenia się sporej ilości sadzy w wyczystce. Podobnie jest, gdy komin budujemy od stropu nad kominkiem, podłączając wkład rurami pod odpowiednim kątem lub wprowadzając doń kolejne elementy rur, które w części obudowy możemy nazywać rurami przyłączeniowymi, a w części od stropu – wkładem kominowym. W efekcie mamy jednolity, szczelny system odprowadzania dymu, z którego wszelkie zanieczyszczenia wpadają do komory spalania. Ulegają one tam spaleniu, nie musimy ich wynosić, nie musimy o nich pamiętać i nie będą stanowić zagrożenia, gdy raz w życiu o nich zapomnimy. Mankamentem takiego rozwiązania jest konieczność zadaszenia komina, najlepiej solidnym, niestandardowym daszkiem. Ma to jednak ten plus, że komin chroniony jest przed niszczącym działaniem wody, która po zamarznięciu rozsadza zakończenie komina. Nieoficjalnie wiadomo od kolegów z branży, którzy działali lub nadal działają za zachodnią granicą, że w indywidualnych przypadkach podłączenia bez wyczystki można negocjować nawet z niemieckim kominiarzem. Tak też myślałem, bo inaczej jakimś fotomontażem okazałyby się zdjęcia z fantastycznych realizacji kominków stojących na środku przepięknych salonów, kóz z rurami śmigającymi przez dwa lub trzy piętra czy wiszących na rurach spalinowych nowoczesnych palenisk.
Moje prywatne śledztwo prowadzę również w Szwajcarii, gdzie wiem, że oficjalnie jest większe przyzwolenie na bezwyczystkowe wygibasy. Firmy niemieckie produkują na rynek szwajcarski specjalnie wzmacniane korpusy wkładów, na których później opiera się cały komin. Dobrym pomysłem wydaje się być kugelfang, co po polsku oznacza kulochwyt. Specjalny szyber z mocnej siatki, który ma ochronić wnętrze wkładu, przed nadgorliwym kominiarzem, spuszczającym swą czarodziejską kulę zbyt głęboko. No i Francja. Tam chyba nie będę sprawdzać, bo to przecież znad Sekwany dotarły do nas pierwsze schematy montażu rur bezpośrednio nad wkładem. Bez wyczystki, rzecz jasna.

***
A teraz odrobina herezji. Kilkanaście lat temu, za namową przyjaciela, mojego guru kominkowego, wykonałem dziwne przyłącze. Ponieważ w budynku nie było komina, na wkładzie kominkowym postawiłem pięć metrowych rur ze stali szlachetnej o grubości ścianek 0,6 mm. Po trzech latach obserwacji zauważyłem duże podobieństwo tego rozwiązania do stosowanego od wieków w kominkach otwartych. Tam, gdzie jest wyczystka, trzeba ją regularnie z sadzy oczyszczać. Tam, gdzie rury (0,6 mm) stoją na wkładzie, nikt o sadzy nie słyszał. Ja z kolei nie słyszałem, by ktoś te rury czyścił. Grube rury (1 mm) oklejają się i trzeba je w większości wypadków czyścić. Zauważyłem też ślady pożaru sadzy w tych grubszych systemach odprowadzania dymu. Z perspektywy czasu, pozytywne doświadczenia z kominami i wkładami kominowymi ze stali skłaniają mnie, by coraz śmielej „herezje” te wygłaszać publicznie.
Cienkie rury (0,6 mm) są na tyle elastyczne, że każda zmiana temperatury na ich powierzchni powoduje odpadanie sadzy zaraz po tym, jak jej się tam trochę zbierze. W związku z tym nie ma się co zapalić. W ten sposób obalony zostaje pierwszy mit. Mit o konieczności stosowania do kominków tzw. stali żaroodpornej. W cienkich rurach nie dochodzi do pożaru sadzy. Warunkiem jest używanie jako opału drewna, a kąt odchylenia od pionu tych instalacji powinien być zgodny ze sztuką budowania kominów (30°). Używanie rur grubych staje się zasadne głównie z powodu pożaru sadzy. Skoro jednak te grube rury same ten pożar generują, umożliwiając sadzy przyklejanie się do ścianek, rodzi się pytanie, czy ich stosowanie ma sens. Cienkie rury ze stali 1.4404 temperatury powyżej 1000°C się nie boją. Dochodzę do wniosku, że montując je pod odpowiednim kątem, bez wyczystki, powstaje bezobsługowy system odprowadzania dymu z kominka, pieca kominkowego czy piecokominka. Moje doświadczenia nabywałem ponad dziesięć lat. Mój przyjaciel doświadczenia z takimi rurami robił jeszcze wcześniej.

 Piotr Batura


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama