W swoim bardzo ciekawym, a zarazem kontrowersyjnym felietonie: „Droga do… gwiazd” kreśli Pan portret idealnego nowoczesnego kominkarza. Przedstawia Pan kwalifikacje, jakie powinien posiadać przedstawiciel tego zawodu w XXI wieku, oraz pisze Pan, jakim powinien on dysponować zapleczem lokalowo-technicznym i kapitałowym. Pańska wyliczanka wymagań stawianych osobom trudniącym się tym fachem i warunków, w jakich powinien być wykonywany, trąci futurystyczną wizją, która ma tak nikłe szanse na zrealizowanie, jak gwiezdne wojny.
Znam dziesiątki osób zajmujących się branżą kominkową w naszym kraju, ale nikt Pańskich kryteriów, zaprezentowanych we wspomnianym powyżej felietonie, nie spełnia w całości i pewnie nie spełni. Krótko mówiąc: to, co Pan pisze, to czysta fantazja i katalog życzeń.
Pańska droga do gwiazd przecina się z trasą wielu groźnych meteorytów, które mogą z łatwością zniweczyć wytyczony przez Pana szlak. Moje stwierdzenie opieram na tej części felietonu, w której doznaje Pan wizji naboru przez NASA kandydatów na astronautów, z którymi mogą się zmierzyć, jeśli chodzi o wymogi, Pańscy wzorcowi kominkarze oraz nakłania Pan – wobec powyższego – do zastanowienia się nad przyszłością branży kominkowej i umiejętnością znalezienia się przez nią we współczesnej rzeczywistości. W tym kontekście bardzo nieelegancko i brutalnie brzmi stwierdzenie, że szkoda przedstawionej przez pana koncepcji zawodu kominkarza, która z takimi jego kwalifikacjami pozwala sięgać gwiazd, „a nie p…ć się z cegiełkami i kaflami”.
Tak się składa, że 30 lat temu, w okresie całkowitego upadku kaflarstwa w Polsce, podjąłem próbę – ryzykowną i na ówczesne czasy niemal beznadziejną – ukazania na nowo urody kafli i ich wartości użytkowej. Śmiem twierdzić, przeglądając chociażby poszczególne numery Pańskiego Świata Kominków, że mi się to udało. Dzięki Opatrzności Bożej mój pomysł, poparty ciężką pracą, stał się zaczynem rozwoju na nowo kaflarstwa w Polsce. Na bazie moich osiągnięć i doświadczeń powstały w naszym kraju firmy kaflarskie, które na rynku świetnie dają sobie radę. A dlaczego tak się dzieje? – ponieważ są klienci, którzy chcą mieć u siebie w domu (używając Pana nomenklatury) cegiełki i kafle. Chcą je mieć – i niech Pan to wreszcie zrozumie – ponieważ sprawdziły się one przez pokolenia i do dzisiaj nikt nic lepszego nie wymyślił. Z tego też powodu czuję się mocno urażony Pana wyżej zacytowanym zdaniem, tym bardziej, że kaflarstwo uprawiane na odpowiednim poziomie i ściśle z nim związane zduństwo to rzemiosło, często artystyczne, to sztuka i część kultury materialnej społeczeństwa, mającej za sobą w Europie dziesięciowiekową tradycję. W prawdziwym kaflarstwie i zduństwie nie ma miejsca na lipę.
Jest Pan inteligentną, operatywną i kreatywną osobą. Poprzez pismo, którego jest Pan redaktorem naczelnym, ma Pan duży wpływ na swoich czytelników i przyszłych klientów kominkowych. Jest Pan opiniodawcą i opiniotwórcą, więc odpowiedzialność, jaka ciąży na Panu, jest wielka. Stąd też Pańskie sądy powinny być wyważone i przemyślane.
Mam za sobą kilkadziesiąt lat życia, w czasie których wnikliwie obserwowałem otaczającą mnie rzeczywistość i wyrabiałem sobie opinie na cały szereg spraw. Moje spostrzeżenia i wypływające z nich wnioski były weryfikowane przez kolejne doświadczenia – także w dziedzinie kaflarstwa, które jest moją pasją zawodową. Uważam, w oparciu o nie, że klasyczne, prawdziwe kaflarstwo będzie się nadal – wraz ze zduństwem – rozwijało, a obecnie lansowane w dziedzinie ogrzewnictwa wynalazki, w tym surowe blaszane paleniska, umieszczane w różnych punktach domu, niekiedy na środku pomieszczenia, kojarzące mi się z groźbą poparzenia domowników, z czasem się wypalą – dosłownie i w przenośni. Uczyni to żywioł, jakim jest ogień, i jego zbawcza energia, ale i niszcząca siła.
Zygmunt Kulig
PS.
Na zakończenie jeszcze Panu podpowiem, że – tak uczciwie i naprawdę – zaledwie część naszych kominkarzy posiada solidną wiedzę z zakresu kaflarstwa i zduństwa oraz odpowiednie umiejętności manualne, niezbędne do uprawiania tego zawodu; fakt ten potwierdza wyraźny regres w tej branży. Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się dotknięci czy wręcz urażeni moimi uwagami. Wszystko, co napisałem, to wyłącznie moje spostrzeżenia i refleksje. Kończąc, skoro obracamy się wokół tej samej gwiezdnej tematyki, pragnę naszemu gwiazdorowi – Witoldowi Hawajskiemu – przekazać następujące przesłanie: „Należy głowę nosić pochyloną w pokorze przed Panem Bogiem, a oczy i myśli przenosić do gwiazd”. Taka postawa powinna zaowocować sukcesami we wszystkich dziedzinach życia. Wszystkim w branży życzę powodzenia.
Szanowny Panie Zygmuncie,
jak zapewne Pan wie, jest Pan dla mnie jednym z kaflowych autorytetów. Tym bardziej więc należy się Panu kilka słów uzupełnienia w związku z tekstem „Droga do gwiazd” i Pana krytycznymi uwagami.
Felieton jest krótką formą i jako taki musi polegać na uproszczeniach i myślowych skrótach. Czasami nawet na mentalnej prowokacji. Zawsze przykładam się do każdego mojego tekstu i staram się, by niósł szerszy przekaz, bo na bzdury i prywatę szkoda papieru. Zduństwo i kaflarstwo to zawody wymagające zarówno dużej wiedzy teoretycznej, jak i doświadczenia praktycznego. Na dodatek dzisiaj, kiedy główny ciężar ogrzewania domów w naszym kraju jest przeniesiony na kotły gazowe, a w bliskiej przyszłości również na pompy ciepła i inne podobne rozwiązania lobbowane przez wielki przemysł instalacyjny, ranga zawodu zduna, jak i wytwórcy kafli piecowych straciła na znaczeniu. Jakby tego było mało, obecnie klient wymaga lokalizacji, aranżacji „salonu kominkowego”, jak też obsługi na podobieństwo innych placówek handlowo-usługowych. Najlepiej, by był to hipermarket i sklep internetowy w jednym. To jest wyzwanie: ulec całkowicie, dopasować się częściowo czy trwać przy swoim? Co do Pana i wielu innych praktykujących te zawody od lat czy nawet w stosunku do siebie z zaledwie 20-letnim stażem, nie mam wątpliwości. My przetrwaliśmy nie takie czasy! Jednak problemem jest, czy zawód zduna będzie atrakcyjny dla kolejnych pokoleń? Problemem też jest, czy zamiast salonu kominkowego nie łatwiej na starcie i bardziej dochodowo będzie wielu kandydatom na prywatnych przedsiębiorców otworzyć salon z butami czy komputerami? Takie kłopoty mają już w Austrii czy Niemczech, gdzie notowania zawodu ,,zdun” są znacznie wyższe niż u nas, a i wiedza budujących piece i kominki zwykle też. Zachęcałem nie tyle do propagowania w Polsce zawodu ,,zdun” jako ginącego, ale jako atrakcyjnego i dającego młodym ludziom szansę na wykazanie swoich talentów i umiejętności. Kominki i piece to piękne rzeczy i potrzebują dobrych oraz świadomych twórców. Między wierszami tekstu chciałem zasygnalizować, że nie tylko przysłowiowa kasa się liczy, ale jest jeszcze „coś” więcej, co jest ważne w życiu. Mam nadzieję, że ten mój krótki suplement rozwieje, jeśli nie wszystkie, to niektóre z Pana wątpliwości.
Jak zwykle pozostaję z wielkim uszanowaniem
Witold Hawajski
Tekst „Droga do gwiazd” ukazał się w numerze 1(10)/2012 KominkówPRO. Można się z nim zapoznać w tu
Do Pana Witolda Hawajskiego!
Spróbuję odpowiedzieć na postawione przez Pana w numerze 1(34)/2013 Świata Kominków pytanie: „Co z tym drewnem?”.
Odpowiedź jest lakoniczna i prosta: to drewno, które było, dopala się w kominkach i innych urządzeniach, w których buzuje ogień, ale także zamienia się w płyty wiórowe i podobne produkty meblarskie dla całego świata. Jest takie powiedzenie: „nie było nas, był las”, a w bardziej współczesnej wersji powinno ono dodatkowo brzmieć: „nie będzie nas, nie będzie lasu”.
Teraz daje o sobie znać tzw. polityka krótkiej kołdry. Został bowiem rozkręcony duży biznes, oparty na spalaniu drewna i jego przetworów (np. brykiet drzewny, pelet), a zapomniano o tym, że nawet szybko rosnąca brzoza daje drągowinę, odpowiednią do palenia w kominkach, dopiero po upływie 20 lat. No i w tym tkwi sedno problemu, tutaj „się mamy”.
Niestety, Polak znowu musi być mądry po szkodzie. Kiedy zaczynało się tworzyć Świat Kominków, a było to, jak sam Pan zauważa, jakieś 20 lat temu, trzeba było równolegle tworzyć Świat zalesień. Była ku temu – i zresztą jest do dzisiaj – dobra koniunktura. Wykorzystali ją, na przykład, producenci choinek, które na nowo – jako żywe drzewka w domu w okresie świąt Bożego Narodzenia – lansowane są jako bliskie natury, pachnące i ekologiczne, w przeciwieństwie do – nie tak dawno jeszcze modnych – sztucznych choinek, którym teraz się zarzuca, że zanieczyszczają środowisko. I na nowo zaczyna kwitnąć biznes choinkowy, dając pieniądze tym, którzy go stworzyli własną głową, i tym, którzy są w nim zatrudnieni w różnym charakterze.
Jak – zresztą słusznie – Pan zauważył, ceny drewna opałowego szybują w górę i wkrótce dogrzewanie naszych domów za pomocą kominków opalanych drewnem, będzie luksusem. Jednak, niestety, optymalnym rozwiązaniem na pewno nie będzie zastąpienie drewna, palącego się w kominku, palnikiem gazowym, ponieważ jest on jedynie żałosną protezą tego, co być powinno. Niebieski płomień spalanego gazu zdecydowanie przegrywa z ciepłem i blaskiem spalanego w kominku drewna, z tym, co daje – dla ducha i ciała – naturalny ogień.
Z tego właśnie powodu radą w tej mierze będzie społeczne (wobec braku urzędowego) zainicjowanie i szerokie poparcie zorganizowanej przez właściwe instytucje akcji, mającej na celu zalesienie terenów niewykorzystanych rolniczo, ugorów i nieużytków. Obecnie polska gospodarka leśna wygląda tak, że jeśli nie ulegnie ona radykalnej zmianie, to nasze wnuki będą oddychać powietrzem kupowanym w hipermarketach.
Z poważaniem
Zygmunt Kulig
P.S. Na potwierdzenie, że nie jestem odosobniony w mojej wizji przyszłości polskich zasobów drzewnych, załączam dwie humorystyczno-tragiczne rycinki autorstwa mojego znajomego grafika, Jacka Kawy (za jego zgodą).
Tekst „Co z tym drewnem” ukazał się w numerze 1(34)/2013 Świata Kominków. Można się z nim zapoznać tu