Lat temu blisko czterysta, szedł drogą wiodącą do małego miasteczka w południowej Francji młodzieniec o miłej powierzchowności, schludnie lecz skromnie ubrany.
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej KOMINKI.ORG.
Niewiele obchodziły go wspaniałe drzewa, łąki usiane tysiącami kwiatów – ale za to baczną zwracał uwagę na kamyki leżące na drodze, a gdy napotkał jaki nieznany sobie, pilnie go oglądał i chował do kieszeni. Młodzieńcem tym był Bernard Palissy, późniejszy wynalazca doskonałej polewy garncarskiej. Pracował on przedtem wraz z ojcem w hucie szklanej; obecnie odbywał wędrówkę, aby poznać świat i ludzi, zwiedzić nieznane okolice i udoskonalić się w rzemiośle.
Umiał nieźle czytać, pisać i rachować, a już najbardziej lubił rysować i modelować z gliny. Lepił małe zwierzątka, żaby, chrabąszcze i wypalał w piecu hutniczym. Z początku szło mu to dosyć niezgrabnie, figurki kurczyły się, pękały, lecz z czasem nabył wielkiej wprawy i wypalał je doskonale. Z tym zasobem wiadomości puścił się Bernard na wędrówkę. Zwiedził Francyę, Flandryę i część Niemiec. Ponieważ nie wszędzie znajdował huty szklane, a trzeba było zarabiać na utrzymanie, nie przebierał w zatrudnieniu. Pracował u garncarzy, dopomagał miernikom przy robieniu pomiarów, podejmował się malowania na szkle, gdyż wówczas nie tylko kościoły, lecz zamki wielkich panów zdobiono szybami malowanymi. Na wędrówce spędził lat kilka, po czym powrócił do rodzinnego miasteczka; że jednak nie zastał już ojca przy życiu, przeniósł się do miasta Sent i zajął się malowaniem na szkle. Niestety! Nie zawsze miał robotę – począł tedy szukać innego zarobku.
Zwiedzając pewnego dnia skład rupieci, ujrzał starą miseczkę o nadzwyczaj pięknej polewie. Takiej polewy nigdy jeszcze nie widział. Oglądał miseczkę na wszystkie strony i postanowił odnaleźć mieszaninę, z której polewa była zrobiona.
„Gdy ją wynajdę – pomyślał – nie będę już cierpiał biedy…”. Odtąd jedyną jego myślą stało się wynalezienie polewy. Trudne to wszakże było zadanie. Mieszał różne gatunki ziemi, prażył je w ogniu, topił, ale polewy nie otrzymał. Nie zniechęcał się wszakże. Wystawił własnymi rękami za miastem piec swego pomysłu, w którym ciągle zdobywał doświadczenia. Jednak próby nie przyniosły żadnego owocu; zarzucił więc dalsze poszukiwania i zajął się wyłącznie pomiarami. Trwało to wszakże niedługo; zebrawszy trochę grosza, powrócił znów do ulubionej myśli: rozbił kilkanaście garnków, pokrył skorupy mieszaniną różnych gatunków ziemi i wstawił do rozpalonego pieca. Mieszanina stopiła się, ale nie utworzyła polewy. Nie zniechęciło to Bernarda; przez całe dwa lata robił coraz nowe doświadczenia, ale i tym razem musiał je zawiesić.
Po roku ze świeżą siłą zabiera się do nowych prób. Wstawia do pieca trzysta naczyń, pokrytych każde inną mieszaniną. Gdy po kilku godzinach wyjął je z pieca, ujrzał na jednym polewę olśniewającej białości…
Trudno opisać radość Bernarda: wynalazł to, do czego od tak dawna dążył. Trzeba było tylko powtórzyć próbę. Po raz drugi buduje własnoręcznie piec, lepi kilkadziesiąt garnków glinianych, wypala je, pokrywa mieszaniną i wstawia do pieca, przy którym czuwa bezustannie. Mija dzień jeden i drugi, noc jedna i druga, na żadnym garnku nie widać polewy… Przez cztery dni i noce następne Palissy spogląda w czeluści pieca – na próżno nigdzie ani śladu polewy.
„Może zrobiłem niedobrą mieszaninę – pomyślał – a może niedostatecznie piec rozpaliłem…”. Odchodzi od pieca skłopotany. Skąd wziąć pieniędzy na nowe próby i kupno nowego zapasu drzewa? Na szczęście znajduje dobrodzieja, który mu pożycza na to pieniędzy. Wstawia do pieca kilkadziesiąt naczyń oblepionych nową mieszaniną, nie żałuje drzewa, pilnuje dzień i noc. Ale polewy nie widać i gdy zabrakło mu drzewa, rąbie sztachety półki, krzesła, stoły i wrzuca do pieca. Gdy i to spłonęło, wyrywa podłogę ze swego pokoju, rąbie ją i wkłada do ognia. Przerażona żona wybiega na ulicę, a załamując ręce woła, że mąż jej postradał rozum. Ale był to tylko krok rozpaczy człowieka pewnego swego wynalazku.
W tej właśnie chwili gliniane naczynia pokryła świetna biała polewa.
Bernardowi błysnęła iskierka nadziei.
Zachwycony swym wynalazkiem, opowiada o nim każdemu, kogo napotyka, lecz nikt mu wiary nie daje, widząc w tym nowy dowód obłąkania...
Bernard nie ustaje ani na chwilę w pracy: lepi z gliny piękne medaliony, garncarzowi każe zrobić kilkadziesiąt garnków, a nie mogąc za nie zapłacić, zastawia u niego część swojej odzieży. Ale znów wyczerpały się wszystkie zasoby…
Byłby może przepadł, gdyby nie ulitował się nad nim karczmarz, który zgodził się stołować go na kredyt z rodziną przez kilka miesięcy. Dzięki temu Palissy zebrał wkrótce niewielką sumkę, za którą buduje nowy piec, a dla większej wytrzymałości wykłada go krzemieniami. Cóż się jednak dzieje? Krzemienie popękały od żaru i potłukły naczynia.
Było to już nad jego siły.
Wychodzi z domu, w którym doznał tyle zawodów, i błąka się po ulicach blady, wynędzniały, w odzieży podartej, ze spuszczonymi oczami, jak człowiek w rozpaczy. Na domiar złego własna żona przestaje wierzyć w jego wynalazek, najbliżsi krewni odwracają się od niego, a znajomi i sąsiedzi sromotnie zeń szydzą.
Ale zwątpienie jego nie trwa długo: wrodzona mu dzielność bierze górę. Chwyta się znów pracy zarobkowej, pomyślność powraca do jego domu i znowu z dawną wytrwałością odbywa próby.
Na tych próbach zeszło mu jeszcze lat dziesięć, ale w końcu Palissy staje u celu pragnienia: otrzymuje polewę wyborną i wie teraz dokładnie, z jakiej powstaje mieszaniny.
Odtąd zaczyna się pomyślność Palissego. Wyroby jego były bardzo poszukiwane – z powodu rzadkości, cenią je dziś niemal na wagę złota. Ostatnie lata tycia Bernard Palissy spędził w Paryżu, gdzie założył wielką fabrykę wyrobów glinianych, szczególnie zaś medalionów i tafli glazurowanych, używanych wówczas na posadzki.
Zmarł w roku 1588, mając lat 78.
Dzielny ten garncarz francuski daje nam przykład niezmordowanej pracy i wytrwałości, zdolnej pokonać największe przeszkody.
Przemysłowiec – 14.08.1904
Źródło: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa
Źródło: Zduńskie opowieści