Wiele lat temu zamarzył się żonie i mnie kominkowy piec… Dojrzeliśmy go w jakimś niemieckim magazynie wnętrzarskim. Wyjazd na Zachód nie był wcale prostą sprawą, bo poprzedzony być musiał wizytami w biurze paszportowym oraz staniem w niekończącej się kolejce pod ambasadami…
Gdy się przez to wszystko przebrnęło, to po zrealizowaniu magazynowanych miesiącami kartek na paliwo i mięso, można było w świat wyruszyć.
Wracając do pieca… Zamówiłem taki w sumie dość skromny model i czekałem na jego odbiór u niemieckich przyjaciół. Czekałem też na żonę, która wracając z saksów miała podrzucić środki dewizowe na ten piec. Gdy wreszcie żona przyjechała to popatrzyła na piec, popatrzyła na swoje ciężko zapracowane w cebulkach dewizy i spojrzała na mnie. Zrozumiałem. Ten mały piecyk kosztował w przeliczeniu równowartość polskiego samochodu! Co tu dużo mówić, byliśmy wtedy w Europie, my Polacy, dziadami, którym kanapka w przydrożnym holenderskim bufecie stawała w gardle. Była to przecież równowartość tygodnia pracy w Polsce!
Minęły lata i dzisiaj sami, w demokratycznym kraju, we własnej firmie sprzedajemy piece nie tylko takie jak tamten wymarzony, ale i takie kosztujące wiele więcej, a ich nabywcy nie muszą już wydawać na kominek rocznych dochodów. Jesteśmy sprzedawcami nowoczesnych europejskich produktów, abonujemy europejską prasę, którą listonosz dostarcza nam bez interwencji cenzury do domu. Jeździmy na zachód już nie do roboty, ale na targi, czy na urlopy. Posiadamy też w domu kominek o jakim wtedy nawet nie śniliśmy.
A z komórki na moim polu pogadam sobie o pogodzie z kuzynką z Hawajów – bez „Proszę czekać, będzie rozmowa” i bez „Rozmowa kontrolowana”.
A teraz, od 1 maja 2004, Zachód to również my i nasz kraj.
Nie wszystko musi być usłane różami. W Europie również trzeba pracować, ale ciężej nam już nie będzie, bo ciężko to nam już było.
Witold Hawajski
PS. Tekst wyraża prywatne opinie Witolda Hawajskiego.